niedziela, 23 grudnia 2012

historia dwunasta: ostatni ślad

{ Blue Foundation - Eyes On Fire }


        Odkryła coś pięknego i niezwykłego. Znalazła to, czego potrzebowała przez swoje całe życie. Poddała się tamtej chwili. Poczuła się, jak anioł, który wysoko szybuje ponad chmurami. Dało jej to siły. A co najważniejsze, na jej bladej twarzy pojawił się uśmiech. Prawdziwy. Przecież tak dawno się nie uśmiechała. Doznała piękna fizycznego, a w jej myślach zapanował choć na ułamek sekundy, spokój. Poszukiwała go dniami i nocami, ale wciąż nie dostrzegała tego, co było widoczne dla jej ludzkich, niebieskich oczu. Dalej bała się pokochać. Nie potrafiła obdarzyć drugiej osoby miłością. Zawsze uważała, że miłość to zbyt puste słowo. Matka ją tak nauczyła. Starsza kobieta starała się, aby jej malutka córeczka od małego uczyła się, że pieniądze są ponad wszystko. Wpoiła jej swoje nauki, a w przyszłości przyniosło to kolosalne szkody. Zraniła tę małą duszyczkę, którą miała chronić ponad życie. Ona cierpiała, wylewała tysiące łez. Została sama, a na dodatek Bóg okazał się być dla niej bezduszny. Albo też miał dla niej specjalny plan? Tego nigdy nie wiedziała. Pragnęła tylko zadawać sobie ból i żyć w świadomości, że była egoistyczną suką.

          Miesiąc później wszyscy udaliśmy się do Lahti. Kolejne okazje do zbierania punktów oraz walczenie o coraz lepsze miejsca. Moje życie powoli zaczęło nabierać sensu. Był przy mnie obecny Gregor, a Thomas odszedł na dalszy plan. Tak, jak planowałam. W naszym związku było mało kłótni, a jeżeli w ogóle się zdarzały, miały one charakter czysto wyimaginowany. Czułam, że chłopak mnie kochał, ale moje usta nie wypowiedziały do tego czasu gładkiej formułki pod tytułem: „kocham cię, Gregor”. I obawiałam się, że ta praca będzie trwała bardzo długo. Znowu czekała nad rozłąka. I ponownie strach ogarniał moje ciało. Blondyn doznał kontuzji. Nie była ona bardzo poważna, jednak wykluczała ona jego start w sobotnich zawodach na Salpausselce. Z tego, co mi mówił, Gregor bardzo lubił tę skocznię, zawsze kojarzyła mu się z wielkimi sukcesami jakie odnosił podczas swojej dotychczasowej, obfitej kariery. W Lahti nasz kraj będzie reprezentować pięciu skoczków: Loizl, Fettner, Koch, Kofler oraz Morgenstern. Każdy z Austriaków liczył na dobre występy swoich reprezentantów. W zeszłym tygodniu na sławnej Schattenbergschanze kibice mogli cieszyć się z występów swoich rodaków. Pierwsze miejsce zajął Andreas Kofler, a dzień po nim na drugim stopniu podium uplasował się Thomas Morgenstern.

       Ubrałam na siebie swój kombinezon. Upięłam włosy w luźnego warkocza i udałam się na dwór. Po drodze przekąsiłam małą bułkę z dżemem i napiłam się cholernie gorzkiej, fińskiej kawy. Ohyda. Nienawidziłam tych wszystkich produktów, którymi nas karmili. Zero prawdziwych składników odżywczych, zero cukrów, zero białek. Zwykła żywność nafaszerowana chemią. Wyrzuciłam przyschniętą część pieczywa, a resztki nierozpuszczonej kawy wylałam, zostawiając czarną smugę na dość sporej pokrywie śniegu. 

      Delikatne, ciepłe promienie słońca ogrzewały moją bladą twarz. Zimne, siarczyste powietrze przenikało moje ciało. Zima w Finlandii była piękna, jednak podejrzewałam, że magię tej całej niezwykłej otoczki można by było zaobserwować na skoczni Holmenkollen. Piękna, olbrzymia, zachwycająca budowla. Marzyłam, aby tam pojechać i chociaż chwilę spędzić na tamtym obiekcie. Panorama Oslo prawdopodobnie na długo tkwiła w pamięci wszystkich skoczków, którzy oddawali tam skok i to na dodatek wieczorem. Jeszcze tam pojadę – powiedziałam cicho pod nosem i zaczęłam dalej biec.

–Z takim odbiciem Morgenstern to możesz jedynie zaliczyć, co najwyżej osiemdziesiąt metrów – Pointner jak zwykle nie był w humorze, tak samo jak reszta drużyny. Każdy z nas miał pretensje do szkoleniowców i naszej fizjoterapeutki. A to Manuel żalił się, że go biodro boli, a to Michael dręczył Alexandra, aby wystawił go do drużynówki. I tak w kółko. Ja starałem się być neutralny na takie sprawy. Moją głowę zaprzątało coś innego. Nie „coś” raczej „ktoś”. Tak bardzo próbowałem się uwolnić od widoku Magdy. Nie potrafiłem. Moja podświadomość, aż kpiła ze słabej woli. Pojawiała się jako zły narkotyk w moich snach. To bolało, zostawiło pieto na mojej psychice. Gdzie się nie spojrzałem, widziałem właśnie ją.

        Męczyłam się. Fizycznie. Miałam podwyższoną temperaturę, czułam, że moje ciało walczyło z niby chorobą. Wzięłam dwie tabletki aspiryny. Połknęłam tysiące innych tabletek z nadzieją, że ich działanie przyniesie ulgę. W gardło wbijało się miliony ostrzy, które je skutecznie drażniły. Ale dzielnie walczyłam. Wskoczyłam pod kołdrę i zasnęłam. Było mi cholernie zimno, a dreszcze przechodziły moje całe ciało. Nikt nic nie wiedział o moim stanie i miałam nadzieję, że tak pozostanie. Po godzinie moja skóra znowu zrobiła się gorąca. Było mi ciepło, ale czułam, że byłam wycieńczona. Wzięłam łyk wody mineralnej, która też była obrzydliwa i udałam się powtórnie do Krainy Morfeusza.

      Obudziłam się. Była godzina dwudziesta pierwsza. Cisza panowała w Lahti. Zazwyczaj o tej godzinie ludzie powinni się bawić, świętować podium swoich skoczków narciarskich. Pustka, głośna cisza, która panowała w tej części miasta. Czułam się już o wiele lepiej, jednak wiedziałam, że byłam osłabiona. Zmierzyłam sobie ponownie temperaturę. Wynosiła trzydzieści sześć i osiem. Tyle, ile przypuszczałam. Założyłam na siebie grubą, męską bluzę i włączyłam telewizor. Nie było polskiego lub niemieckiego kanału, więc uznałam, że poczytam książkę. Ostatnio w Austrii kupiłam książkę pod tytułem „Dreszcze”. Miał to być przerażający thriller, który musiał sprawić, że będę czytać tę lekturę w napięciu. Jednak okazało się to zwykłym romansem. Od razu odechciało mi się pochłania treści dalszych rozdziałów, więc jedynym rozwiązaniem było czekanie na jakiś cud. Nagle usłyszałam, że ktoś puka do moich drzwi. Myślałam, że już wszyscy zapomnieli, o umierającej Magdalenie Sztur i poszli pić. Podparłam się na łokciach, aby wstać z gracją. Niepewnym krokiem podeszłam do drewnianych drzwi. Otworzyłam je, a moje zmysły znowu stały się intensywniejsze, niż kiedykolwiek.
– Można? - zapytał ze spokojem i tym ciepłem w głosie.
– Pewnie. I tak nie pozostaje mi nic innego do roboty – powiedziałam z nutą irytacji w głosie, on się tylko lekko uśmiechnął.
– Zaparzyłem ci herbatę z miodem i cytryną. Mieszkam obok. Mróz jest straszny na dworze, więc już nie jest zbytnio ciepła.
– Skąd wiedziałeś?
– Trudno się nie domyślić. Magdalena nie poszła świętować z kolegami z kadry.
– Ach, no tak...To by się zgadzało – zabolało mnie to, myślał, że dalej taka byłam. Zimna jak norweskie serce i gorąca jak polska krew. Ta sama suka, co wcześniej – myślałam.
– Nie miałem tego na myśli. Przepraszam. Głupio wyszło. Tak naprawdę, to słychać było cię z mojego domku. Masz suchy kaszel, a sądząc po twoim głosie to potrzebujesz takiej herbaty. Jako sąsiad jestem do usług.
– Dziękuję, Thomas – tylko na tyle udało mi się wysilić. Może przez to, że nie mogłam mówić? A może przez to, że uraził mnie jego podtekstem?
– Myślisz o tym, co powiedziałem. - znał mnie bez dwóch zdań, całą, dokładnie. Tak, jakby żył ze mną od lat. Wtopiłam wzrok w podłogę i udawałam, że jego słowa wcale do mnie nie docierały. Nagle poczułam jak opuszkami palców chwyta mój podbródek. Zaczął patrzeć w moje przeszklone oczy. - Nie jesteś taka. Jesteś inna. Udajesz, że taka jesteś. Tak naprawdę jesteś krucha i dobra. Masz wspaniałe serce, Magdo. Jeżeli walczyłbym o ciebie, to zrobiłbym wszystko, żeby cię zdobyć. - Zadrżałam, moje serce nabrało zupełnie innych obrotów. Poznał mnie. Prawdziwą Magdalenę Sztur. Tę dobrą, ciepłą; którą była przez kilkanaście lat.
– A co jeśli nie masz racji? Co jeśli jestem tą samą egoistką, co wcześniej? - łzy zaczęły spływać po moich zaczerwienionych policzkach.
– Nie. Nie wierz w to. Jesteś wyjątkowa. I zmieniłaś się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie płacz. Tak robią tylko słabi ludzie. A ty jesteś cholernie silna – podkreślił ostatnie zdanie. Miałam ochotę go przytulić, powiedzieć, żeby został ze mną całą noc, ale czułam do niego wtręt . Przez to, że chciał się zabawić moimi uczuciami. Jednak wiedziałam, że ta bariera zaczęła pękać w zaskakująco szybkim tempie. I stawała się praktycznie niewidoczna.
– Zostaniesz ze mną ? - zapytałam cicho, jakby nikt nie miał dowiedzieć się o moich zamiarach.
– Zostanę. - między nimi nastała chwila krępującej ciszy.
– O czym marzysz, Thomas? - wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
– O tym żeby zbudować dom, mieć gromadkę dzieci. Oczywiście dom w Norwegii. Musiałby być z drewna, ale najważniejsze jest to, abym stworzył prawdziwą rodzinę.

          Udałam się do łazienki. Nie wiedziałam dlaczego, ale obecność Thomasa sprawiała, że stawałam się inną osobą. Nie tylko bardziej weselszą i pewną siebie, ale czułam, że byłam bardziej otwarta. Gotowa podejmować nowe wyzwania. Nie miałam ochoty uciekać od otaczającego mnie świata. Wpływał na mnie bardziej, niż inni i to właśnie wprawiało mnie w zakłopotanie. To właśnie on znał mnie lepiej, niż ja sama. Dostał się niezauważalnie do mojego rozumu i serca, a ja mu na to pozwalałam i nie potrafiłam zbudować nowej bariery. Zdjęłam z siebie bluzkę na ramiączkach oraz dżinsy. Zostałam w koronkowej bieliźnie. Nigdy nie podobała mi się moja sylwetka. Uważałam, że miałam za małe piersi i zbyt grube uda. Jednak zawsze marzyłam o tym, żeby spotkać mężczyznę, który zaakceptuje mnie całą. Z każdymi zaletami, jak i z każdymi wadami.

        Przeglądała się w lustrze. Pewnie znowu twierdziła, że była zbyt gruba. Hipokrytka. Dla mnie była idealna, jak i pewnie dla każdego normalnego mężczyzny. Od zawsze uważałem, że była piękna. Od pierwszego wejrzenia spodobała mi się. Widziałem ją koronkowej, czarnej bieliźnie. Była zbyt niezwykła, aby sobie to wyobrazić. Nie myślałem racjonalnie. Nigdy kobieta nie wywołała we mnie takich odczuć. Przestałem żyć tutaj. Tak jakbym przeniósł się do nieba i ujrzał swojego anioła. Dwumetrowe nogi ciągnęły się w nieskończone. Idealnie dobrana bielizna podkreślała jej wszelkie atuty. Cholera, przestań – mruknąłem do siebie. Nie mogłem, to było silniejsze. Dalej podziwiałem mojego, jedynego anioła.
        Nagle wywaliło korki. Dobrze, że zapaliłam wcześniej świeczki. Waniliowy zapach rozniósł się po pomieszczeniu. Zawsze bałam się ciemności, a bałam się tego, że zostałam sama. Thomas pewnie poszedł sobie. Miałam powiedzieć ironiczną, prostą formułkę, ale nagle poczułam czyjeś ręce na mojej talii. Dreszcze przeszyły całe moje ciało. Myślałam, że to sen. Jak piękny sen, który śnił mi się przeciętnie raz na pięć lat. Dotknął mnie. Znowu. Zapomniałam o wszystkim. Thomas Morgenstern gładził dłońmi moje półnagie ciało. Odwrócił mnie w jego kierunku. Zbliżył usta do mojej szyi. Lekko zaczął obdarzać mnie pocałunkami. Wpadłam w stan euforii. Endorfiny wzrosły w moim ciele. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Nagle ta różnica całkowicie uległa zmianie. Stała się niczym i po raz pierwszy zasmakowaliśmy naszych ust. Miał ciepłe, miękkie usta, które z namiętnością oddawały każdy mój pocałunek. Popatrzyłam w jego piękne, błękitne tęczówki. Były niezwykłe. Pełne ciepła, poświęcenia i żądne namiętności, która pochłonęła nas oboje. Tego oczekiwaliśmy od siebie. Złączenia naszych ciał w jedno, przygody i wyrzeczeń. My tworzyliśmy zupełnie inną definicję piękna. Z moich oczu poleciały drobne łzy. Otarł je powoli, ale wiedział, że byłam szczęśliwa. On to czuł, bo tworzyliśmy w tym momencie jedność. Każda jego pieszczota, była oddawana tak, jakby robił to po raz ostatni. Całował, tak jakbyśmy tego nigdy w życiu nie robili. O to w tym chodziło. O chemię, namiętność. Wzajemną adorację oraz rozkołysanie naszych zmysłów.
– Na pewno tego chcesz? - zapytał ponownie, przy czym poczułam gęsią skórkę na moim ciele.
– Pragnę ciebie, Thomas.
– Wiesz jak się teraz czuję?
– Nie.
– Jakbym był trzy metry nad niebem – po czym złączyliśmy się ponownie w namiętnym pocałunku.

         Obudziłam się dalej przywierając do Thomasa. Powoli odtwarzałam sobie, co stało się minionej nocy. Było jak sen, jak marzenia senne. Pożądanie obezwładniło całe moje ciało. Słowa stały się niczym, a myślenie zostało wyłączone. Nie pragnęłam niczego więcej. Chciałam tylko, żeby Thomas został ze mną na zawsze. Nie mogłam tego chcieć. Przecież przyrzekałam sobie, że to była tylko miłość platoniczna. Miałam się go pozbyć, wyrzucić z mojej głowy. Nie potrafiłam. Połączyłam się z nim jakąś magiczną więzią. Przecież go nie kochałam. Nic do niego nie czułam. Może rzeczywiście połączył nas czysty seks? Bez zobowiązań, który po pewnym czasie ulotni się z naszych głów. Założyłam na siebie koszulę Thomasa. Pachniała nim. Przytuliłam do siebie tę koszulę ze świadomością, że takie chwile ekstazy spędzone z Thomasem minęły szybko. Nie zostawiły w mojej podświadomości wyrzutów sumienia. Nigdy nie będę żałować decyzji, które spowodowały, że byłam choć przez chwilę szczęśliwa. Wzięłam swoją lustrzankę. Stanęłam nad Thomasem i zaczęłam robić mu zdjęcia. Spał. Zmierzwione blond włosy, wargi uchylone tak, jakbym miała zamknąć je pocałunkiem. Zrobiłam tak. Znowu zasmakowałam ust tego mężczyzny, który stał się moim nałogiem. Jednak wiedziałam, że nie mogłam go ranić. Nie w tym momencie jego życia. On zasługiwał na prawdziwą miłość, ja nie mogłabym jej mu dać. Nie zostawiłam mu żadnego liściku, napisałam tylko Karlowi, że wracam do Villach. Sama. Uświadomiłam mu, żeby się nie martwił. Zabrałam bezszelestnie wszystkie bagaże i wyszłam. Esterbergowi podłożyłam małą kopertkę pod drzwi i wezwałam taksówkę. Żegnaj mój piękny śnie.


      Wigilia zbliżała się wielkimi krokami. W moim sercu zagościła pustka. Czułam, jakby ktoś rozdzierał moje serce na miliardy kawałeczków. Miałam wrażenie, że krew nie dochodzi do organizmu, jakby zamarzła od nadmiaru chłodu i goryczy. Tęskniłam za jego ustami, za jego dotykiem. Chciałam z nim porozmawiać. Chociaż usłyszeć jego ciepły głos. Siedziałam na wielkim parapecie i spoglądałam na zaspy, które przysypały małe domki przy drodze. Ból zabierał mi wszystko. Przy Gregorze byłam oschła. Tak jakby był tylko powietrzem. Unikałam jego pocałunków. Kiedy kochałam się z nim, nie czułam niczego. N I C Z E G O. To było jak nic nie znaczące czyny. Brakowało mi tamtej chemii, tych pięknych, porywczych gestów. Cierpiałam, bo nie miałam przed oczami uśmiechu Thomasa Morgensterna. Udawałam, że wszystko było dobrze. Mogłabym dostać za to nagrodę Nobla. Za kłamstwo, za bezduszność, za obojętność. Zgarnęłabym fortunę i kupiłabym ten dom. Dla niego. Znowu on – mruknęłam. Nie płakałam. Nawet nie miałam siły. Chyba wszystkie łzy, już wylałam. Nie miałam ochoty zadawać sobie bólu ani się upić. Siedziałam tylko na białym parapecie i patrzyłam się w jeden punkt. Starałam się zdemaskować tym moje cierpienie, ale z każdym dniem było mi coraz ciężej. Ubrałam na siebie kurtkę. Wyszłam na dwór, aby poczuć jak powietrze karze mnie za zachowanie, zadając mi ból. Otworzyłam skrzynkę pocztową. Jedna koperta. Otworzyłam ją. Było tam zaproszenie na wigilię od Alexandra Pointnera. Zaczęłam dziękować mojemu niestworzonemu Bogu, że jednak tam był. To była ostatnia szansa, aby ujrzeć jego. Thomasa.

     Założyłam beżową sukienkę. Dostałam ją od swojej babci, zawsze mówiła, że cudnie w niej wyglądałam. Zawsze zaprzeczałam. Kochałam ją tak bardzo, a ona odeszła zostawiając największą ranę w moim sercu. Oczy pomalowałam tak, aby kontrastowały się z moimi błękitnymi oczami. On ma takie oczy – miałam tylko jego w głowie. Na usta nałożyłam krwistą, czerwoną szminkę. Włosy pokręciłam, a na stopach miałam buty na wysokich obcasach. Czekałam na Gregora. Wolałabym czekać na niego. Czułam, że się rozpadam. Nie mogłam. Nie przy Gregorze. Po dwudziestu minutach zjawił się skoczek. To nic, że gdy go całowałam to wyobrażam sobie, że to właśnie ty, Thomas. Jednak musiałam zapomnieć. Powinnam zapomnieć i żyć z Gregorem.

      Dom Alexandra był piękny. Cały z drewna. Taki o jakim marzył blondyn. Wiele samochodów zebrało się na Rottenstrasse. Też mi było żal trenera Pointnera. Był kawalerem. Nie miał dzieci. Skoczkowie byli jego całą rodziną. Chciałam, żeby w przyszłości Alex znalazł sobie kogoś. On potrzebował ogniska domowego, ciepła, miłości. Tego wszystkiego, co ja straciłam. Tego właśnie sobie najbardziej życzyłam. Przekroczyliśmy próg jego domu. Ucałowałam czterdziestolatka w policzek oraz podziękowałam za zaproszenie. W oddali zauważyłam Andreasa, który rozmawiał z jakąś brunetką. Podbiegłam szybko do niego i wskoczyłam mu na ręce.
–Andreas!
– Zabijesz mnie kiedyś.
– No nie przesadzaj, to nie ja jem o drugiej w nocy.
– No przestań. Jeszcze napiszą o tym w lokalnej gazecie i co wtedy będzie?
– No dobra. Wszystkiego najlepszego dla najseksowniejszego faceta reklamy wafelków w historii.
– No takie życzenia, to ja lubię – uśmiechnęłam się do niego serdecznie, a potem wszyscy skierowaliśmy się do jadalni, gdzie miała odbyć się kolacja wigilijna. Usiedliśmy wszyscy na swoich miejscach. Nigdzie nie mogłam zobaczyć Thomasa. Poczułam ukłucie w sercu. Ale i tak uparcie wierzyłam, że się zjawi. Zaczęliśmy się dzielić opłatkiem. Nagle zauważyłam tę blond czuprynę, błękitne oczy, wąskie usta złączone, które niedawno obdarzały pieszczotami moje ciało. Patrzyłam się na niego, jak na najpiękniejszy cud świata. Obserwowałam każdy jego ruch. Wziął opłatek do ręki. Zostałam sama, podszedł do mnie. I znowu kropelki potu pojawiły się na moim czole.
– Thomas...
– Muszę ci coś ważnego powiedzieć.
– Tak?
– Życzę ci z całego serca, abyś spotkała kogoś wyjątkowego, kto da ci szczęście. Z kim będziesz chciała się zestarzeć, mieć dzieci. Byś była zawsze tak samo mądra i piękna, jak teraz. Abyś nigdy w życiu nie zapomniała kim jesteś. Znajdź kogoś, kto będzie cię kochał tak mocno, jak ja. Nie można kochać bardziej. Dzięki tobie zmieniłem się w innego człowieka i to ty stałaś się moim najpiękniejszym snem. Kocham cię, Magdaleno Sztur i kochać cię będę przez całe swoje życie – kochał mnie. Tylko te dwa słowa pozostały w mojej pamięci. Nie mogłam w to uwierzyć. Tak bardzo chciałam tego, żebym się w kimś zatraciła oraz, żebym kogoś pokochała. Darzyłam uczuciem. Nie Gregora. Tylko Thomasa.
– Thomas. Ja...
– O Thomas stoisz z Magdą pod jemiołą. Wiesz, co to znaczy? - Karl skierował palcem na naszą dwójkę. Widziałam, że był zły, ale taka była tradycja. Znowu poczułam oddech Thomasa na swojej skórze, znowu wróciły tamte wspomnienia. Przypomniał mi się moment, kiedy po raz pierwszy nasze ciała stanowiły jedność. Odgarnął kosmyki włosów z mojej twarzy i złożył delikatny pocałunek na moich zimnych ustach. Pragnęłam się zatracić, znowu. Jednak musiałam tylko uronić łzę.
– Zniknij z mojego życia – powiedziałam jak najciszej umiałam. Uszanował moją decyzję i odszedł, ja chciałam zniknąć z nim. Wyjechać. Ale wiedziałam, że byłam własnością Gregora.

        Thomasa już dawno nie było. Powiedział, że musi jechać do mamy na kolację. Kłamał. Ja też bardzo dobrze go znałam. Chciał uwolnić się ode mnie. Zadałam mu ból i z każdą sekundą coraz bardziej siebie nienawidziłam. Na mojej twarzy było widać zmieszanie. Brak jakiejkolwiek mimiki. Szukałam ucieczki, do niego, do Thomasa. Ale wiedziałam, że wszystko się skończyło. Musiałam się pogodzić z tym, że droga pod tytułem „Thomas Morgenstern” była w remoncie i zabrakło funduszy na wyremontowanie jej. Została nieodkryta, nowa. Prawdopodobnie bezpieczna. Moim powołaniem było poruszanie się po krajowych drogach. W poszukiwaniu prostoty, nieładu, monotonności. Nie chciałam jeździć tymi drogami co inni, miałam ochotę wybrać tę, która była niedostępna i zarazem bezpieczna.

         Upiłam ostatni łyk białego wina. Teraz był czas na wręczanie sobie prezentów. Były to drobne upominki, wiązały się one również z czułymi i ciepłymi słowami. No pewnie – cała, przereklamowana otoczka świąt. Podszedł do mnie Gregor. Nagle wyjął ze swojej kieszeni małe pudełeczko z kokardką. Czułam, że nie mogłam przełknąć śliny. Ból palił mój przełyk, a łzy cisnęły się do oczu.
– Magdaleno...Czy wyjdziesz za mnie? - rozum mówił „tak”, serce mówiło „ uciekaj do Thomasa, powiedz „nie”.
– Tak – zapadła decyzja mojego życia, wiedziałam, że do końca dni będę czuła obecność Thomasa przy sobie, ale musiałam żyć. Nauczyć się funkcjonować bez niego. 




 




***

Kolejna porażka. Kolejne błędy. Kolejne rany. Wracam w nowym wydaniu, bardziej czułym. Tak mi się wydaję ( chyba ). Co do rozdziału to wszystko jest wymyślone, jeśli chodzi o czas itd. Za niedługo Zakopane, święto skoków narciarskich w stolicy zimowej. No i ogólnie to nie mogę się doczekać. Dodaję rozdział przed świętami, bo następny przypuszczam, że dodam dopiero w styczniu. Czeka mnie drugi etap olimpiady = nauka. Znowu. A po za tym muszę sobie uporządkować kilka spraw. Życzę Wam wszystkim wesołych świąt, abyście spędzili je w najbliższym gronie no i aby pod choinką znalazły się najlepsze prezenty. A na nowy rok 2013 trochę dodam od siebie - spełniajcie swoje marzenia, odrywajcie wiele nowych, pięknych rzeczy i korzystajcie jak najlepiej z życia :) A niektórzy ludzie nie umieją nic innego robić, tylko hejtować.

4 komentarze:

  1. TO. JEST. GENIALNE. GENIALNE!
    Jesteś najlepsza <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie piszesz, rozdział przeczytałam jednym tchem. wpadnij czasem do mnie http://ski-not-alone.blogspot.com/ Liczę na opinię :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak się zastanawiam... Dlaczego Magda ze sobą walczy? Skoro stwierdza, że szczęśliwsza byłaby z Thomasem, to po jaką cholerę zgodziła się zostać żoną Gregora?! Nie rozumiem jej zachowania. Nie rozumiem ludzi, którzy zmuszają siebie do cierpienia. Hmm. Świat jest jednak pokręcony i nikogo nie da się rozszyfrować :-)
    Czekam na nowość, bo zaintrygowałaś mnie tym, co wydarzyło się powyżej <3
    Całuję i ściskam.
    www.flying-wings.blog.onet.pl > NOWOŚĆ;
    www.gust-of-wind.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. Dlaczego ona się zgodziła? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?! Nigdy nie powinno się robić czegoś wbrew sobie, nawet jeśli uszczęśliwia się tym inne osoby. Cierpi ona, cierpi Thomas... To niesprawiedliwe. Oni muszą być razem! Pragną siebie, nie może się stać inaczej.

    OdpowiedzUsuń